Co słychać nad „Sieben Quellen”, gdy nie słychać wody?

Klerycy dzielą się na seminaryjnej stronie internetowej swoimi wrażeniami z wakacyjnych praktyk duszpasterskich, relacjonują wakacyjne wydarzenia i spotkania. Śledzę je regularnie w miejscu mojego urlopowego pobytu w Austrii, aby przez te wakacyjne miesiące, chociaż w ten sposób podtrzymywać kontakt z miejscem, które mojej odpowiedzialności dokładnie 9 lat temu, 2 września 2006 roku, powierzył ówczesny biskup radomski Zygmunt Zimowski. Pomyślałem sobie, że może by tak z okazji tej okrągłej rocznicy (cyfra „9” ma okrągły kształt) sprawić sobie prezent i napisać coś. Piszą tutaj klerycy, dlaczego mam nie napisać ja?

A zatem garść refleksji, które przywożę z miejsca mojej dzisiejszej popołudniowej wyprawy rowerowej. Po niemiecku nazywa się ono „Sieben Quellen” (siedem źródeł). Urocze górskie miejsce, w lesie, gdzie wybrałem się, aby posłuchać głosu źródlanej wody, która, wytryskując z siedmiu położonych blisko siebie źródeł, zlewa się w jeden górski potok. Niestety, zamiast dźwięku płynącej wody – cisza, zamiast górskiego potoku – widok suchego dna pokrytego okrągłymi górskimi kamieniami. Dramat suszy dotknął także to miejsce. Wiele osób modli się o deszcz w Polsce, donosi o tym prasa kościelna, piszą katolickie portale internetowe. Gdzie indziej natomiast można natknąć się na głosy osób niewierzących, którzy uprawiają sobie z tych modlitw drwiny. Zapytałbym: „Panowie, może macie lepszy pomysł? To nasz wspólny dramat, ta klęska naturalna dotyka nas wszystkich. My, wierzący, modlimy się o deszcz, a wy, co proponujecie?” Na Mszach świętych w Austrii i w Niemczech przed błogosławieństwem codziennie odmawia się „Wettersegen”, modlitwę o pogodę, którą ludzie odmawiają tutaj na klęczkach. (Nawiasem mówiąc, właśnie za oknem zaczął padać deszcz).

Ale wracam na nasze polskie podwórko. Na „Sieben Quellen” poczytałem sobie w Internecie (jest sygnał!) najnowsze doniesienia z kraju. I co słychać? Ot, na jednym z portali, z założenia hołdujących lewackiej ideologii, można znaleźć wypowiedzi osób oburzonych milczeniem Kościoła w sprawie imigrantów. Przy czym chętnie zestawia się w nich aktywność Kościoła dotyczącą przyjętej przez parlament ustawy o in vitro z rzekomym milczeniem Kościoła w sprawie przyjmowania uchodźców.

Po powrocie do domu postanowiłem sprawdzić, jak się to ma do faktów. Zajęła mi ta czynność tyle czasu, ile potrzeba na wklepanie na klawiaturze komputera dwóch słów w wyszukiwarce: „KEP” i „uchodźcy”. Natychmiast na pierwszym miejscu pojawił się „Komunikat Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek” z 19 czerwca 2015 r., a w nim apel o „otwartość dla wszystkich tych, którzy szukają w naszym kraju pomocy, schronienia i pracy”. Jest też o tym, że „pomoc ta powinna być organizowana wobec wszystkich uchodźców bez względu na religię i wyznanie”. Jeden z publicystów, owszem, zauważył wielkodusznie, że taki komunikat się pojawił, ale stwierdza ze znawstwem, że dokument ten …”nie stał się oficjalnym głosem biskupów” (?). Autor artykułu nie zdradza, gdzie tkwi źródło tej wiedzy. Nie dowiemy się, jakimi kryteriami posługuje się dla rozróżnienia, który komunikat danej Rady Episkopatu jest oficjalnym, a który nieoficjalnym głosem biskupów. Te same gremia oburzały się, komentując w szyderczym tonie ogłoszone niedawno przez Radę Prawną Episkopatu „Oświadczenie w sprawie konsekwencji na płaszczyźnie sakramentalnej, wynikających z głosowania i podpisania ustawy dotyczącej procedury in vitro”. Obydwa teksty mające tę samą rangę, ogłoszone przez dwie różne Komisje Episkopatu. Jedna jest oficjalna, druga nieoficjalna. Na jakiej podstawie da to rozróżnić?

Trudno oprzeć się wrażeniu, że kryteria doboru zależą od tego, czy dana treść pasuje, czy nie pasuje do z góry założonej tezy. Trzeba przecież pokazać, że „Kościół milczy, gdy powinien mówić”. A jeśli fakty temu przeczą? Tym gorzej dla faktów.

Ks. Jarosław Wojtkun