Niezwykły Jubileusz

al. Jan Klimek: Księże profesorze 65 lat to piękny jubileusz. Z pewnością dużo ksiądz przeżył. Czy mógłby ksiądz opisać czym dla księdza profesora jest kapłaństwo?

Ks. prof. Stanisław Kowalczyk: Muszę wyjść od detali, moje kapłaństwo, tak jak moich kolegów, rodziło się ok. 1949 roku, to było apogeum komunizmu. Byłem wychowany w rodzinie katolickiej. Kiedyś byłem świadkiem jak wikariusz z parafii poszedł do obozu, nie koncentracyjnego ale obozu pracy przy Wiśle. Widziałem tam kilkudziesięciu mężczyzn, brudnych. Niemcy pozwolili tam wtedy odprawić Mszę Świętą. Widziałem jak ci młodzi ludzie, którzy nie zawsze garną się do kościoła, przybyli jak jeden mąż. Byli bardzo wzruszeni. Ja wtedy zrozumiałem jako młody chłopak, kim jest ksiądz dla ludzi w Polsce. On jest sługą, on integruje, budzi wspólnotę, daje nadzieję ludziom, szczególnie w tamtych trudnych czasach. Ksiądz ma rodzić wspólnotę poprzez nauczanie, postawę na liturgii. Jego postawa, która pokazuje, że chce być z ludźmi i dla ludzi, to jest, wydaje mi się, istotą. Ksiądz jest przedstawicielem Pana Boga, mimo całej swojej słabości jest dla ludzi sługą. Zawsze mnie odrzucało kiedy widziałem księży w kancelariach, którzy przyjmowali ludzi, którzy stali, kiedy to ksiądz siedział, mimo że były wolne krzesła. To jest właśnie jakaś anty-postawa kapłańska. Ksiądz ma być sługą ludzi ale zarazem nie może się wtopić w świat, bo jest w świecie, lecz ciągle nosi iskrę Bożą. Kapłan musi reprezentować Pana Boga, te ideały ewangeliczne, on tego nie może zatracić. Ten ksiądz o którym wspomniałem, on był dla ludzi właśnie jako kapłan, sprawował im sakramenty, sprowadzał im Jezusa na ziemię wtedy, kiedy tego potrzebowali. Ksiądz łączy niebo z ziemią, Boga z ludźmi. Kapłan patrzy na słabości ludzkie, także na własne i mocą Chrystusa, liturgii, Słowa Bożego przemienia ludzi, budzi w nich nadzieję.

Chciałbym teraz zapytać o początki, o czas przed seminarium kiedy ksiądz odkrywał powołanie i wsłuchiwał się w głos Boga

Wydaję mi się, że moje powołanie  ma kilka elementów. Przede wszystkim powołanie to jest łaska Pana Boga. Mogę powiedzieć, że mam na sumieniu grzechy, tak jak wszyscy je popełniamy, natomiast miałem czystą intencję. Po prostu chciałem być księdzem. Nie szukałem żadnych godności ludzkich, naukowych czy kościelnych, które mam. Każdy kto idzie do seminarium powinien mieć bardzo czystą intencję tj. służenie, nie dominowanie, nie pieniądze, ale służenie Bogu i ludziom, łącznie Boga z ludźmi. Tak jak powiedziałem do genezy mojego powołania zaliczyłbym kilka elementów. Po pierwsze łaska Boża. Po drugie rodzina katolicka. Widziałem mojego ojca, jak często klękał do modlitwy. Był zwykłym mężczyzną, lubił alkohol, nie nadużywał ale lubił. Najważniejsze, że widziałem rodziców modlących się. Po trzecie to konfrontacja tych straszliwych czasów II wojny światowej. Pamiętam wielu partyzantów. Należałem do rodziny, która była wysiedlona z nad Wisły, tułała się. Przez pięć miesięcy spałem na podłodze, bo nie było miejsca. W tych trudnych czasach konfrontacji najpierw hitleryzmu, a potem komunizmu widziałem, że ksiądz jest potrzebny. Budził się we mnie swego rodzaju bunt, że ja chce być po stronie prawdy, po stronie dobra, chcę być z ludźmi. Atmosfera też w szkole była zupełnie inna. Kiedy kończyłem tzw. małą maturę, wtedy była ona po gimnazjum, pamiętam wracaliśmy pociągiem, grupa kolegów koleżanek każdy mówił kim zostanie w przyszłości. Ja powiedziałem szczerze, będę studiował teologię, wtedy nie było teologii dla świeckich czyli wiadomym było, że  pójdę do seminarium. Nikt nie powiedział złego słowa, nikogo to nie śmieszyło. Wszyscy rozumieli, że powołanie jest czymś pięknym, ale też trudnym. Do seminarium poszedłem z moim kolegą, księdzem Pachucym, który zmarł pół roku temu. Razem z nim mieszkaliśmy na stancji, pochodziliśmy z tej samej miejscowości. Razem chodziliśmy do gimnazjum i byliśmy  na jednym roku studiów ale nie było tak, że jeden drugiego namawiał. Powołanie się nam rodziło wspólnie ale jednak na inne sposoby. Kolejnym elementem jest to, że byłem ministrantem. Z naszej grupy było pięciu kleryków: trzech zostało kapłanami – ja w diecezji sandomierskiej, a dwóch kolegów w siedleckiej. Służba przy ołtarzu też niejako rodziła. Myślę, że patrzyłem na księży, zwykłych nie jakichś heroicznych. Żaden ksiądz mnie nie zgorszył, przeciwnie patrzyłem na ich pracę, ceniłem ich. To wszystko razem rodziło. Wydaje mi się, że był w tym też element patriotyczny. Pamiętam jak przychodzili do nas partyzanci. Patrzyłem jak rodzice ich wspomagają groszem, ubraniami, kolacją kiedy wieczorem przychodzili. Widziałem, że Kościół jest po prostu bliski Narodowi Polskiemu. Najważniejsza jednak jest łaska Pana Boga.

Jak ksiądz wspomina czasy gdy był w seminarium?

To były czasy trudne. Byłem najpierw w niższym seminarium, ale będąc tam chodziliśmy do liceum koedukacyjnego i bardzo dobrze. Ja jestem przeciwnym niższym seminariom, gdzie oni są zamknięci przedwcześnie  i nie mają, przepraszam, kontaktu  z dziewczynami. On musi dojrzeć, musi zobaczyć. Pamiętam jak koleżanki po dużej maturze pojechały z nami do Częstochowy. Myśmy się fotografowali, chodzi o pewną normalność, żeby decyzja o wstąpieniu do seminarium była świadoma. Ja w Wyższym seminarium duchownym byłem w latach 1949-1954 to było apogeum komunizmu, twardego komunizmu. Pamiętam kiedy nagle przyszedł ksiądz biskup Lorek i powiedział, że aresztowali biskupa Kaczmarka. Gęstniała atmosfera, to była dla nas próba ale nikt z nas nie pomyślał wtedy „uciekajcie”. To był taki młodzieńczy upór, pewna stanowczość co będzie to będzie ale jesteśmy. Ta atmosfera zewnętrzna była wroga wobec Kościoła ale myśmy wytrwali, nie nazywam tego heroizmem. Ja nawet uważam, że sytuacja dla młodzieży dziś jest nawet trudniejsza. Wtedy wróg był jawny, była prawda i fałsz, a teraz wszystko jest zatarte, wszystko jest szare. Przedtem był marksizm ten klasyczny, ekonomiczny. Teraz jest to neomarksizm kulturowy. To jest bardzo groźne. Wtedy się wsadzało do więzień, dzisiaj się zatruwa umysły. Myśmy nie byli zatruwani z zewnątrz. Ta indoktrynacja była tak fatalna, że myśmy wiedzieli co jest prawdą. Tak więc w seminarium przeżywałem trudne czasy. Potem poszedłem na KUL, nie dlatego, że chciałem ale dlatego, że profesor filozofii ksiądz Siedlecki był uwięziony. Pamiętam taki szczegół, kiedy kończyłem seminarium podszedł do mnie ksiądz biskup Lorek i powiedział – pójdziesz na studia, co chcesz studiować? – Ja mówię – moralną – bo mi się podobała, na co biskup odpowiedział, że będę studiował filozofię. Nie było słowa, że nie chcę, biskup mówi więc idę. Gdy zaczynałem nie pałałem miłością do filozofii i pierwsze miesiące studiów u o. Krąpca nie były łatwe. Była pewna niechęć, poza tym nie było jeszcze metodologii. Musiałem się przez to przedzierać ale traktowałem to jako obowiązek. Skoro Bóg dał mi studia, muszę studiować. Potem to polubiłem. Zostałem profesorem, napisałem kilka książek filozoficznych więc to powoli dojrzewało. Ja nie żądałem studiów, nie prosiłem o nie księdza biskupa ale podobno byłem jednym z dwóch najzdolniejszych na roku więc mnie wysłano. To też ważne, że jeżeli ja idę to nie wbrew przełożonym, bo to nie jest dobre, nie po to się idzie żeby się buntować. To było jednak dobre ta zgodność. Dlatego biskupa Lorka wspominam przede wszystkim jako pasterza, jako ojca. Przyjął mnie do seminarium, udzielił mi święceń, posłał mnie na studia, bezpośrednio po studiach mianował mnie profesorem, potem pozwolił łączyć pracę w seminarium w Sandomierzu z pracą na KUL-u, spędzałem połowę tygodnia tu a połowę tam i tak jeździłem więc pracy miałem dużo. Na KUL-u pamiętam słynny październik. Myśmy jako studenci chodzili na strajki młodzieżowe i wołaliśmy o uwolnienie prymasa Wyszyńskiego co wkrótce nastąpiło. Byłem świadkiem wielu przemian. Gdy byłem w seminarium była surowsza dyscyplina niż teraz. Za każdym razem aby wyjść trzeba się było zwolnić. Pamiętam taką historię, że w związku z tym, że ja nie lubiłem wychodzić, koledzy zrobili mnie „merkantorem” tym co kupuje, więc koledzy przychodzili i pisali co mam kupić, ja się denerwowałem, bo inni by chcieli wychodzić a ja musiałem, w końcu po jakimś czasie poprosiłem przełożonego i udało się mnie zmienić.

Jako profesor starałem się wyczuwać aktualia. Wtedy był marksizm, stąd napisałem książkę o marksizmie. Ta moja książka trzy lata leżała w cenzurze, bo nie chcieli jej drukować chociaż był tytuł Dialog chrześcijańsko marksistowski dopiero jak pracowałem w ODIS-ie i tam dotarli do jakiegoś komunisty, który w końcu zezwolił na druk. Ja nie mogę tylko się zasklepiać w Drogach Tomasza, to jest potrzebne ale trzeba też uodparniać, dawać odpowiedzi na aktualne wyzwania. Później kiedy przyszedł liberalizm ja napisałem o tym dwie książki. Nawiasem mówiąc wydaje mi się, że liberalizm to jest to samo co marksizm tylko w inny sposób, to są dzieci oświecenia. Widzę tutaj bardzo istotny błąd oświecenia, przyjęło ono istnienie Boga ale wyrzuciło objawienie, jak nie ma objawienia, nie ma sakramentów, wtedy człowiek „sam się zbawia” sam się doskonali. To jest odrzucenie Chrystusa a więc kompletna sekularyzacja. Wtedy człowiek dochodzi do wniosku, że skoro nie ma objawienia, Pan Bóg się mną nie interesuje to ja sobie układam życie jak chcę, a jak się udaje to wiemy, eutanazja, aborcja itd.

Wspominał ksiądz profesor o łączeniu, chciałbym zapytać jak ksiądz na co dzień łączył posługę kapłańską z pracą naukową?

Kiedy zostałem wykładowcą w seminarium, młodzi wykładowcy w tym również i ja, mieliśmy obowiązek uczyć młodzież, nie wolno było wtedy uczyć w szkole tylko w budynkach przykościelnych. Mnie dano na początku „ćwiczeniówkę” czyli szkołę podstawową, którą uczyłem przez rok. Trudności były. Szósta siódma klasa to wiek dorastania. Później uczyłem tzw. „młotków” to była szkoła zawodowa budowlana, męska. To były trudne czasy. W pewnym momencie miałem 80% frekwencji co było niezłym wynikiem aż tu nagle nie przychodzą, zjawiają się ich matki mówią proszę księdza, powiedzieli im w szkole, że jak będą chodzić na religię to wyrzucą ich z internatu i ze szkoły. Wtedy mogli przychodzić tylko, gdy szli do łaźni miejskich, to były takie czasy. Trzecią szkołą była szkoła rolnicza 3 km od Sandomierza. Puszczali ich tylko w niedzielę, więc o 15:00 była półgodzinna msza a potem drugie pół godziny katecheza, takie były czasy. Kolejnym elementem było to, że mówiłem kazania w katedrze o 9:00 dla młodzieży, cały szereg zamkniętych rekolekcji zwłaszcza dla młodzieży ale także rekolekcji parafialnych u kolegów. Najpierw byli oni wikarymi potem proboszczami, później także 6 serii rekolekcji dla księży, także dla moich studentów. Przez 3 lata byłem rektorem kościoła seminaryjnego w którym podejmowałem obowiązki. Najważniejszym momentem było chyba jednak to gdy przez 10 lat byłem kapelanem społecznym, wtedy nie było oficjalnego Domu Pomocy Społecznej. Byli tam ludzie młodzi dorośli, a także nieuleczalnie chorzy. To bardzo wspominam. To byli ludzie, no właśnie chorzy, czasami porzuceni przez rodzinę. To było dla mnie cenne. Widziałem, że ci ludzie potrzebują pomocy, widziałem tą przygodność człowieka, że najważniejszy jest duch, siła, wola u tych ludzi podziwiałem to, że niektórzy całe lata leżeli ale nie załamali się. Widziałem różnorodność postaw. Jeden był niewierzący chłopak załamał się, choroba go zabijała, a jednak opowiadano mi że gdy umierał, podniósł sztywno głowę i modlił się do Matki Bożej. To było dla mnie ważne ja też tego potrzebowałem. Byłem tam tak często jak pozwalały mi na to obowiązki wykładowcy. Wzorem łączenia pracy dydaktycznej z duszpasterską jest dla mnie ksiądz Granat, który oprócz wykładów prowadził wiele rekolekcji szczególnie dla sióstr. Studiowałem też za granicą. Przez miesiąc byłem we Francji kapelanem sióstr, które się opiekowały dziećmi w czasie wakacji. Musiałem mówić kazania po francusku, spowiadać po francusku zajmować się tymi dziećmi, później duszpasterzowałem też w innych językach, kilka razy byłem w Anglii i Stanach Zjednoczonych w anglojęzycznych parafiach. Kilkadziesiąt razy byłem na parafiach niemieckich w czasie wakacji.
To były różne metody duszpasterstwa. Teraz jako emeryt, którym jestem już ponad 20 lat, wciąż mówię kazania. Ostatnio poprosił mnie ojciec duchowny, również emeryt – Stanisławie mów kazanie na Boże Narodzenie – i ja przyjmuję. W wakacje kiedy wyjeżdżam do sióstr to jestem kapelanem. Kiedy mogłem to zawsze mówiłem. Nigdy się nie uchylałem, może nie tyle mówiłem co na początku, gdy miałem wiele rekolekcji ale to jakoś łączyłem idąc śladem księdza Granata.

Mówił ksiądz profesor o zagrożeniu jakim jest współczesny marksizm kulturowy, czy podałby ksiądz profesor jakąś receptę młodym ludziom jak nie dać się zwieźć?

Trzeba poznać prawdę o nim, trzeba poznać ten postmodernizm. Ja bym powiedział, że ważne jest szukać prawdy, jak się nie ma prawdy obiektywnej, historycznej, czy prawdy o świecie w tym sensie klasycznym, że prawda to jest zgodność sądów z rzeczywistością, to jest ciągle aktualne od Arystotelesa. Ja bym powiedział, że musicie nie dać się zakłamać, że wszystko jest jednakowe, wszystko jest szare, trzeba łączyć szacunek do innych z poszukiwaniem prawdy. Na przykład tzw. gender, to jest fałsz, fałsz o naturze ludzkiej, o tym kim jest człowiek, co to jest płeć. Proszę też zauważyć, próba zakłamania historii przez Niemców ale także niektórych Żydów. Znowu nie szuka się prawdy czym dla Polaków była II wojna światowa ale mówi się, że byli oni współoprawcami. Znowu trzeba to prostować z miłością jak mówi święty Paweł z miłością, ale szukać prawdy. Jak nie ma prawdy nie ma żadnej innej wartości. Trzeba być wyczulonym naprawdę nie dać się zakłamać relatywizmowi. Tak jak mówił Papież Benedykt dyktatura relatywizmu to jest bardzo duże zagrożenie i to jest pierwsze. Po drugie jeśli jest prawda można budować inne elementy i tu niewątpliwie jest miłość ale znowu trzeba powiedzieć, że pojawia się zakłamanie czym jest miłość. Ta miłość jest dziś brutalizowana. Sprowadza się ją do odruchów biologicznych, więc oczyścić miłość i tutaj bym odsyłał do encykliki o miłości papieża Benedykta XVI. Żeby z jednej strony nie było angelizmu, ta miłość ludzka, która jest inicjatorem małżeństwa, musi mieć korzenie realne, więc nie zepchnąć się w jakiś angelizm ale z drugiej strony musi być uczłowieczona, miłość to solidarność, to przebaczenie, to służebność. Więc ja bym powiedział te dwie wartości prawda i miłość a z nich się rodzą pozostałe. Problemy pojawiają się gdyż coraz to na wyższy poziom wchodzi relatywizm w Kościele. Przerażające jest kiedy w jednym  z kościołów w Niemczech daje się komunię rozwodnikom i tutaj u nas padają pytania, a tam to można a tutaj nie, no nie można. Ja pamiętam taki szczegół, kiedy dawałem rekolekcje dla Polonii w Szwecji. Przychodzi jedna pani do spowiedzi i pyta czy dam jest rozgrzeszenie, kiedy ona jest rozwiedziona i żyje w ponownym związku. Mówię, że niestety nie mogę, na co odpowiedziała, że księża tutaj dają, ja niestety nie mogę. Trzeba podejść z szacunkiem ale zachować sumienie. Marksizm jest dziś bardzo podstępny. Szeroko pojęty zachód jest dziś zsekularyzowany jest antychrześcijański. Irlandia, kiedyś katolicka, padła, Malta się załamuje. Trzeba mieć ufność w Panu Bogu, aby Polska wytrwała. Musimy trwać przy swoim, nie dać się zgubić, nie dać się zgnoić, zachować swoją tożsamość chrześcijańską, jest ona wtedy gdy jest prawda i miłość. Nie dać się zepchnąć do narożnika.

Na koniec, co by ksiądz profesor powiedział młodym chłopakom, którzy słyszą głos Pana Boga, ale może boją się na niego odpowiedzieć, albo nam klerykom tutaj w seminarium?

Przede wszystkim musi być to co powiedziałem, czysta intencja, poszukiwanie służby, nie dominacji, nie pieniędzy. Muszą sobie odpowiedzieć czy naprawdę chcą służyć. Po drugie żeby spojrzeli realistycznie, że kapłaństwo jest piękne ale ma też element trudu, krzyża nie w sensie cierpiętnictwa ale zdolności do przyjęcia pewnych wyzwań. Muszą się dobrze namyśleć. Tak więc czysta intencja, także rekolekcje, czas na refleksję nad sobą i żeby nie zakłamywać, że jest to tylko dobra atmosfera ale  są też trudne elementy, które ma każdy ksiądz ale jeżeli jest czysta intencja to chęć poświęcenia Bogu, globalne poszukiwanie sensu nie tylko na wczoraj, dzisiaj czy na miesiąc. Musi być poszukiwanie nadsensu, a do tego potrzebna jest wiara, jeżeli są problemy z wiarą to nie dają rady. Ostatnio spłynęła przykra informacja, syn byłej pani premier po 4 latach zrezygnował z kapłaństwa, no jednak nie przemyślał pewnych spraw. Kapłaństwo jest kapłaństwem, bezżenność bezżennością Kościół jest taki, dlatego potrzebny jest duch służby. Wtedy jeśli jest wiara, jeśli widzę sens, który sięga poza życie, czyli poza śmierć, sens eschatologiczny to pewne rzeczy łatwiej znieść. Innym problemem może być to, że brakuje przykładu rodziców. Miałem kolegę z Białorusi, którego przysłano do mnie, pisał magisterkę. Rodzice byli w ogóle nie wierzący. Niestety po kilku latach załamał się i odszedł. Niestety to zaplecze rodzinne jest dzisiaj słabsze. Dlatego potrzebna jest wiara, wtedy nawet gdy jest kryzys a jest wiara zachowana można odbudować do tego czysta intencja świadomość, że to jest służba. Ja nie chce panować ale służyć i to jest właśnie ten realizm ewangeliczny.

 

Stanisław Kowalczyk urodził się 15 czerwca 1932 roku w Sieciechowie, w rodzinie rolniczej. Wstąpił do Niższego Seminarium Duchownego w Sandomierzu. Po złożeniu egzaminu dojrzałości w miejscowym Liceum Ogólnokształcącym w 1949 roku wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego w Sandomierzu. Po odbyciu pięcioletnich studiów filozoficzno-teologicznych, 19 grudnia 1954 roku przyjął święcenia kapłańskie z rak biskupa Jana Lorka. W roku 1954 podjął dalsze studia filozoficzne na Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego w Lublinie.

 

FOTO: GOŚĆ RADOMSKI AVE