Jan Paweł II nie umiał się spieszyć…

Rozmowa z ks. prof. dr. hab. Andrzejem Szostkiem, byłym rektorem KUL (1998–2004), kierownikiem Katedry Etyki na Wydziale Filozofii KUL (od 2002 r.), uczniem Jana Pawła II

Ksiądz Profesor spotkał w trakcie studiów ówczesnego arcybiskupa Karola Wojtyłę, uczestniczył w seminariach naukowych z etyki. Jak Ksiądz Profesor wspomina te spotkania? Jakie pozostały wspomnienia po Karolu Wojtyle jako człowieku i wykładowcy?

Oczywiście był już arcybiskupem, gdy go poznałem, i to było krótko przed tym jak został kardynałem. Nie przyjeżdżał często do Lublina (z Krakowa), ponieważ różne inne zajęcia mu na to nie pozwalały. Przyjeżdżał w nieregularnych porach z okazji rozpoczęcia roku akademickiego, na opłatek, gdy było jakieś sympozjum i wtedy robił serie wykładów.

Natomiast tych którzy byli bardziej związani z Katedrą Etyki zapraszał do siebie na tzw. „dniówkę” do Krakowa. Zawsze robił sobie jeden dzień w miesiącu wolny od pracy administracyjnej. Przyjeżdżaliśmy do niego poprzedniego dnia i było jedno posiedzenie od godziny piętnastej może szesnastej do wieczora i następnego dnia od południa do wieczornego pociągu, którym wracaliśmy. I on nam za te spotkania płacił, dlatego że od czasu jak został biskupem nie pobierał pensji na KUL-u. Pensja całoroczna była rozdzielana między studentów – w roku akademickim na stypendia, a za trzy miesiące wakacyjne na różne wydatki dodatkowe, również takie jak te wyjazdy do Krakowa. Spotykaliśmy się na tych dniówkach w zimne lub deszczowe dni u niego na ul. Franciszkańskiej 3. Natomiast gdy było ciepło chodziliśmy na dłuższe spacery. Cześć tych spacerów to była rozmowa filozoficzna, a cześć to jego modlitwa – ta druga zazwyczaj była dłuższa. Spotkania te, mimo że nie odbywały się tak często, to gdy się to dokładnie policzy godzinami, to było to pełne seminarium naukowe.

Gdy przyjeżdżaliśmy, zdawaliśmy księdzu kardynałowi relacje z tego, jakie publikacje z filozofii ukazały się ostatnio. Każdy referował jakiś materiał, a on zapisywał to, co chciałby sam przeczytać. Pewnego razu, gdy zdawaliśmy tę prasówkę, w tym samym czasie kardynał siedział przy biurku i podpisywał stertę listów – miała około 30 centymetrów wysokości. Siedząc tam widziałem, że on nie podpisywał tych listów tak zwyczajnie, ale każdy przeglądał. Pomyślałem, że jak już nas zaprosił, to mógłby na ten czas odłożyć te listy i chociaż nas posłuchać. Ja także wygłosiłem swoją część, ale bardziej do innych niż do niego. Po tych naszych referatach skończył podpisywać listy i odłożył pióro. Zapytał: co o tym sądzicie? Następnie zrobił skrót z tego, co mówiliśmy. I wtedy zbaraniałem… Myślałem, że on jednym uchem słucha piąte przez dziesiąte, a on podał takie streszczenie myśli, że nie wyobrażam sobie lepszego, bardziej zorganizowanego, eleganckiego streszczenia wywodu.

Wiele zmieniło się po wyborze kardynała na Stolicę Piotrową? Inaczej patrzył Ksiądz Profesor na spotkania z Janem Pawłem II?

Widywaliśmy się już nie tak często, na pewno bywałem w Watykanie rzadziej niż ks. prof. Tadeusz Styczeń – przyjaciel Ojca Świętego z czasów, gdy prowadził wykłady na KUL-u. Jan Paweł II w ogóle bardzo przywiązywał się do osób. Po wyborze zabrał ze sobą siostry sercanki, które mu służyły w Krakowie, nie to samo zgromadzenie, ale dokładnie te siostry. Jak wybrał ks. Dziwisza na sekretarza, to był nim do jego śmierci. Ja pamiętam takie wzruszające świadectwo tego przywiązania. Bywałem u Jana Pawła II często, zazwyczaj w wakacje, natomiast tylko raz byłem w święta Bożego Narodzenia. Ks. prof. Styczeń był w Watykanie przy Ojcu Świętym w każde święta. I wtedy właśnie, gdy byłem, niedziela Świętej Rodziny wypadała chyba 27 grudnia. Tak się złożyło, że na Mszy świętej nie było ks. Stycznia – zdaje się, że po prostu zaspał, lubił zresztą pracować do późna w nocy. Każdego dnia wieczorem śpiewaliśmy kolędy przy stole z Ojcem Świętym. I tej właśnie niedzieli przy śpiewaniu kolęd papież zwrócił się do ks. Stycznia: „A ciebie Tadziu to ja dzisiaj na Mszy świętej nie widziałem” – i ja zbaraniałem. Pomyślałem: przecież były tam tłumy ogromne, przecież to jest Bazylika św. Piotra, przecież on nie rozgląda się na boki, tylko skupiony celebruje Eucharystię, a z ks. Stycznia żaden koszykarz. Jak on…? Jak on to zobaczył? I dopiero po jakimś czasie zrozumiałem, że jemu wystarczyło jedno spojrzenie w stronę, gdzie powinien być ks. Styczeń. Właśnie takie proste przywiązanie pozwalało, że ludzie czuli jego bliskość i odwzajemniali to miłością, która z jego strony była miłością bezbronną.

Jest taki prof. John Crosby, on pracuje teraz na uniwersytecie w Ohio (USA), bardzo pobożny pan, był znajomym ks. Stycznia. Był pewnego razu zaproszony na Mszę świętą do Watykanu. Później nastąpiło oficjalne przywitanie i on mówi: „Wasza Świątobliwość, nazywam się John Crosby…” Po kilku latach Crosby znów spotkał się z papieżem i znów przedstawił się: „Wasza Świątobliwość, nazywam się John Crosby…” I znowu minęło parę lat i nastąpiła trzecie spotkanie z Ojcem Świętym. Mówi: „Wasza Świątobliwość, nazywam się…” I w tym momencie Jan Paweł II mu przerwał i powiedział: „John, trzeci raz mi się przedstawiasz”. Proszę pomyśleć, jak on mógł to pamiętać? Tyle pielgrzymek, tylu ludzi, jak to pamiętał?

Co Księdza Profesora najbardziej poruszyło w Janie Pawle II?

Pamiętam taką Mszę świętą w Watykanie. Była bardzo poruszająca i trochę (w tym szlachetnym sensie) zawstydzająca – szczególnie mnie – pobożność, w tym, jak się przygotowywał do Mszy świętej. On wchodził w taką głębię modlitwy, skupienia. On naprawdę każdą Mszę świętą odprawiał, jakby była jego pierwszą i zarazem ostatnią. I to było widać. Nawet po liturgii, gdy wychodził, na twarzy cały czas było widać to skupienie, to pozostanie jeszcze w tej głębi.

Czyli można powiedzieć, że było w nim widać jego świętość?

On żył Eucharystią głęboko i Ona dawała mu niesłychanie wiele siły. Zresztą też zawsze się dość głośno modlił po zakończeniu Mszy świętej. Nigdy nie spieszył się z modlitwą. Jak były te spacery jeszcze z czasów Krakowa, to tej modlitwy zawsze było więcej niż rozmów o filozofii. On po prostu zanurzał się w tym. Tak sobie myślę, tak często się człowiek tłumaczy, że na nic nie ma czasu, a on tyle zrobił, tyle pracował tak właśnie się modląc. To wprowadzało u niego taki spokój. Zresztą św. Jan Paweł II nie umiał się spieszyć. Czasem się spóźniał – różnie bywało. Często widzimy siebie zabieganych, patrzących co chwilę nerwowo na zegarek, a on nigdy. Nie wyobrażam sobie go takiego. Nigdy… Po prostu tego nie umiał. On nawet szedł zawsze spokojnie, równo, ale nie z majestatem, nie żeby się wlókł… nie. On miał we wszystkim swój normalny rytm. To samo dotyczy jego modlitwy, ale to nie znaczy, że on to robił długo. Są tacy, którzy dużo czasu spędzają przed Najświętszym Sakramentem, ale kręcą się, wiercą, różaniec odmawiają, mówią coś, cały czas aktywni są. On nie… On po prostu klęczał i modlił się swoją własną modlitwą, z całym spokojem, bez pośpiechu… niezwykły człowiek.

Rozmawiał Rafał Mierzejewski

Rozmowę przeprowadzono 15 marca 2015 r. w Radomiu. Ks. prof. Andrzej Szostek prowadził tego dnia w naszym seminarium wielkopostne spotkanie nauczycieli zorganizowane przez Kurię Diecezji Radomskiej.

(fot. Krystyna Piotrowska /Gość Niedzielny)